Home

Ile kobiet, tyle osobistych historii

Aleksandra Przespolewska- Parda

OkoKobieta powinna – to hasło pada niczym grad z ust w trakcie wielu debat poświęconych kwestii kobiecej. Dokończenie jest różne – raz wyłania się z niego wizja Matki Polki, zainteresowanej wyłącznie życiem rodzinnym, raz wizja Kobiety Sukcesu, od macierzyństwa stroniącej, za to zaangażowanej w karierę zawodową. Raz kobieta jest definiowana przez pryzmat mężczyzny, który stoi u jej boku, raz jest od niego odcinana murem podejrzliwej niechęci, jak od zagrożenia i źródła ograniczeń. Raz jest boginią płodności, która żyje dla życia swych dzieci, raz te dzieci są jej wrogiem i zagrożeniem dla jej suwerenności i niepodległości, z którym musi walczyć. Powinna być jednocześnie silna i uległa, oddana i niezależna, samowystarczalna i podległa, pociągająca i atakująca. Czy jednak spór o to, jaka powinna być kobieta, nie jest uprzedmiotawiający i poniżający?

Narzucanie kobietom określonego wzorca życia nie znajduje sensownego uzasadnienia, nie potwierdza go też doświadczenie. Kobieta podobnie jak mężczyzna jest zdolna do samodzielnego odczytywania swojego powołania i szukania takiej ścieżki, w której najlepiej zrealizuje swój potencjał. Czy istnieje w ogóle uniwersalne sedno kobiecości? Różnimy się od siebie znacznie temperamentami, wartościami, marzeniami, charakterami i możliwościami. Wspólną mamy biologię i predyspozycje, które jednak różnie się realizują u różnych osób. Statystycznie kobiety mają przewagę nad mężczyznami w jednych umiejętnościach, by w innych im statystycznie ustępować. Nie powinno to jednak wpływać na indywidualne wybory kobiet, ani tym bardziej powodować nacisku ze strony otoczenia.

Sytuacja, w której członkowie społeczeństwa są ściśle kierowani przez przypisane im schematy jest sytuacją prostą, ale nie zawsze sprawiedliwą. Mnogość powołań, jakie może mieć człowiek oznacza, że wpychanie ludzi na wąską ścieżkę życiową w oparciu o jego płeć jest niesprawiedliwe i krzywdzące – bez względu na to jaka to będzie ścieżka. Decyzja o macierzyństwie lub rezygnacji z niego, o pracy zawodowej lub nie podjęciu jej, o małżeństwie lub życiu w pojedynkę powinna wynikać z pełnego autorefleksji przyjrzenia się samej sobie, a nie opieraniu się na naciskach i nurtach społecznych. Oczywiście prawo naturalne wymaga, by pewne decyzje były konsekwentnie przestrzegane i bynajmniej nie przyzwalam tu na dowolne aranżowanie każdej ścieżki życiowej – chodzi mi raczej o wybór z dostępnych możliwości – tak jak w górach nie tyle sami przecieramy szlak, ile wybieramy z kilku dostępnych ten, który najbardziej nam odpowiada. Jeśli zatem kobieta zupełnie nie odczuwa instynktu macierzyńskiego i nie tęskni za związkiem, lub też jeśli najsilniej ciągnie ją w stronę życia w celibacie lub poświęceniu się innej ścieżce niż macierzyństwo, jej decyzja odrzucająca bycie matką jest jak najbardziej słuszna i powinna być szanowana oraz wspierana. Tymczasem z wielu stron można usłyszeć głosy o niepełnowartościowości takiej osoby, o jej braku kobiecości, o zaprzeczeniu własnej naturze i niezrealizowaniu swojego potencjału. Podobnie gdy kobieta zdecyduje się na małżeństwo i macierzyństwo, czyniąc z tego wyboru swoją główną ścieżkę i skupiając się w życiu na tworzeniu domu i rodziny, niejednokrotnie dowie się że jest istotą pozbawioną ambicji, żerującą na innych, zniewoloną i nie realizującą w pełni swoich możliwości.

Hasła „feministki to nie kobiety” oraz „dobra żona jest rozwiedziona” to tak naprawdę dwie strony tego samego medalu – założenia, że istnieją poglądy, wybory życiowe, relacje i funkcje sprawiające, że tracimy naszą kobiecość i że nie jest nam ona przyrodzona, ale musi być przez nas budowana i udowadniania. Tymczasem kobiecość, podobnie jak męskość, ma wiele twarzy. Podobnie wiele twarzy ma feminizm – czasem dlatego, że ze spektrum możliwości wybiera i promuje jeden model, czasem dlatego, że przyświeca mu jakaś idea lub ideologia, która go kształtuje i definiuje kierunek i punkt widzenia, czasem dlatego, że rodzi się i rozwija w określonej czasoprzestrzeni. Feminizmy mogą być różne, ale jeśli feminizm narzuca na kobietę ciasny gorset, bez względu na to w jakiej formie, przestaje być feminizmem, a zaczyna nabierać cech antyfeminizmu. I niestety, głos antyfeministyczny jest w chwili obecnej niebezpiecznie głośny.

Aleksandra Przespolewska