Home

Duda- Gracz i „podaj dalej…”

Jarosław Kopaczewski

Jarek 1Długo zastanawialiśmy się, gdzie go powiesić, w którym miejscu w naszym domu. Chodziło nam o miejsce poczesne, no i by wpasował się w otoczenie. W końcu wybór padł na miejsce przy kominku. Nie widać go gdy się wchodzi do domu, natomiast, gdy już się usiądzie w fotelu lub na kanapie, to można na nim oprzeć oko…  Gdy się dobrze przyjrzeć, to w lewym górnym rogu jest podpis: „Duda- Gracz- 1981.   Obraz jest luźną parafrazą mojej osoby- tak Jurek mnie wtedy „widział”…  Jurka Dudę-Gracza spotkałem w Katowicach w tym właśnie roku- 1981, w lecie, tuż przed Stanem Wojennym. Dla niewtajemniczonych trochę informacji, kim był Jurek: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Duda-Gracz Grałem wtedy w spektaklu- „Filomena Marturano- czyli małżeństwo po włosku”, do którego Jurek robił scenografię. Scenografia, to może zbyt szumne słowo- Jurek poprosił grających aktorów o zdjęcia. Powiększył je do rozmiarów obrazów, zagruntował i malował- po swojemu. I tak portrety nasze, przetworzone „po jurkowemu” wisiały we wnętrzach, w których odbywała się akcja sztuki. Potem je nam podarował…

Słyszałem wcześniej o Nim dużo, ale go nie znałem. Na Śląsku był uwielbiany, a i w Polsce, odkąd stał się znany na świecie, zaczęto cenić Jego malarstwo. Ja byłem świeżo upieczonym aktorem, on znanym malarzem- wręcz mistrzem. Ale w trakcie trwania prób do Filomeny jakoś nie mieliśmy okazji się spotkać i porozmawiać. Myślałem, że już do niego nie „zagadam”. Potem była premiera Filomeny, bardzo dobrze przyjęta przez publiczność i zaczęliśmy regularnie grać.

Pewnego dnia podszedł do mnie dyrektor- Michał Pawlicki, za którego namową znalazłem się w Katowicach. Był moim ulubionym profesorem w Filmówce i tak naprawdę dzięki niemu cokolwiek nauczyłem się aktorstwa. Jemu również poświęcę osobny szkic, bo osobowość to była nieprzeciętna. Podszedł więc do mnie i powiedział, że zaszły specjalne okoliczności i dyrektorem Katowic będzie jeszcze tylko do wakacji i że specjalnie daje mi wcześniej znać, abym sobie czegoś poszukał, jeżeli nie chcę zostać w Katowicach. Trzeba sobie wyobrazić moją rozterkę. To był mój pierwszy sezon w Teatrze Śląskim, a tu mam nagle odejść? Zbudowałem sobie przychylność publiczności śląskiej, zacząłem „wrastać” w tutejsze środowisko kulturalne- poznalem Andrzeja Czeczota, Kazimierza Kutza… a poza tym, to nie wiedziałem gdzie powinienem się zwrócić, do jakiego teatru. Był już koniec maja. Okres „transferowy” kończył się mniej więcej w marcu, czyli już było po wszystkim. Zaczepienie się w którymś z teatrów warszawskich wydawało się niemożliwe. Czyli koniec. Z kolei zostać w Katowicach bez Michała Pawlickiego , to skazać się na drugoplanowe role w bądź co bądź prowincjonalnym Teatrze Śląskim, a tego nie chciałem.

Zacząłem gorączkowo wydzwaniać do różnych teatrów próbując umówić się na spotkanie z dyrektorami. Niewiele z tego wychodziło. Dzięki uprzejmości dyrekcji i pani sekretarki mogłem to zrobić dzwoniąc z sekretariatu teatru. Zdarzyło się, że świadkiem jednej z rozmów był Jurek Duda- Gracz. Zaprosił mnie na kawę i zaproponował, że poleci znanemu aktorowi Janowi Świderskiemu, który pracuje w Ateneum i dużo może… Ucieszyłem się bardzo, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że ot tak, po prostu zostanę skierowany do najlepszego teatru w Polsce… Zapytałem więc Jurka, jak to możliwe. Okazało się, że „Świder” zamówił u niego obraz, Jurek mnie poleci jako swojego utalentowanego kuzyna i reszta będzie załatwiona. Mówił, że nie będzie problemu, bylebym tylko przyszedł na umówione spotkanie. Świder z kolei miał mnie polecić „Staremu”- czyli Dyrektorowi Ateneum Januszowi Warmińskiemu.

Wszystko to było jak bajka o Kopciuszku, gdzie Jurek Duda- Gracz przyjął na siebie rolę dobrej wróżki… Zapytałem Go, dlaczego mi pomaga. Okazało się, że Jemu też pomogli w czasie, kiedy był prześladowany za przekonania i wydalony z Akademii katowickiej i że On w ten sposób spłaca dług wdzięczności. Dzięki tej pomocy zaczął sprzedawać swoje „obrazki”- tak się wyraził- i stał się znany.

Po rozmowie z Jurkiem, pojechałem do Warszawy na spotkanie w Ateneum.  Świder uprzedził mnie tylko, bym podczas rozmowy z Warmińskim mówił trochę głośniej, bo „Stary” podczas powstania stracił od wybuchu słuch w jednym uchu- nikt nie wie w którym, więc lepiej trochę głośniej mówić, ale oczywiście bez przesady. Po rozmowie „Stary” wziął mnie do zespołu, gdzie też zostałem życzliwie przyjęty. Byłem w teatrze moich marzeń. A to, w jaki sposób do tego doszło, dało mi wiele do myślenia. Sam również zacząłem stosować metodę „podaj dalej”.

Jarosław Kopaczewski